Zaczekajmy na szczegóły tej koncepcji. Ujrzą światło dzienne na początku września, bo na razie pomysł jest niedorzeczny. Zacznijmy od tego, że trudno nawet zrozumieć, o co dokładnie chodzi w sformułowaniu "Jeśli nawet pracodawca podpisze umowę o pracę (…) na najniższych warunkach, będzie płacił minimum temu, którego zatrudnia, a ten, który szuka pracy, znajdzie tego pracodawcę, to pracodawca odprowadzając swoje składki, będzie i tak od tej najniższej kwoty płacił zdecydowanie mniej (…) Jeśli dobrze rozumiem to oznacza dopłatę do składek pracownika plus dopłatę do minimalnego wynagrodzenia. Policzmy zatem dla wynagrodzenia 1750 zł brutto: ubezpieczenie społeczne: 239,93 zł, ubezpieczenie zdrowotne: 135,91 zł, pobrany podatek: 88 zł, do wypłaty zostaje: 1286,16 zł. Zawsze mnie zastanawiało, dlaczego rządzący, zamiast ulg za tworzenie nowych miejsc pracy, koniecznie chcą dotować te, które już istnieją. Odpadłyby koszty związane m.in. z koniecznością zatrudnienia dodatkowych urzędników, a biznes trochę odważniej stawiałby na rozwój, a nie na przetrwanie. Może wystarczyłoby tylko zmniejszenie składek ZUS, które najskuteczniej zniechęcają pracodawców do tworzenia nowych miejsc pracy?
Państwo na tego rodzaju dopłaty ma przeznaczyć 3 mld zł. Jak taka kwota może rozwiązać problem bezrobocia wśród młodych?
Nie takie rzeczy obiecuje się podczas kampanii wyborczej. A poważnie, mam nadzieję, że to nie przejdzie, bo zamiast regulacji rynku pracy, mielibyśmy jego psucie za pieniądze podatników. I to na kilka różnych sposobów jednocześnie.
Na przykład?
Zatrudniam 29-letniego pracownika, ale ze względu na to, że firma dopiero się rozwija, oferuję mu tylko nieco powyżej minimalnej pensji. Na dopłatę do zatrudnienia nie mam szans, bo nie spełniam podstawowego wymogu. Koledzy przedsiębiorcy z okolicy mają ze mnie ubaw, bo nie byli tacy "szczodrzy", więc teraz mają tańszych pracowników z dopłatami. Inny przykład? Zatrudniam 29-letniego pracownika, ale ze względu na to, że firma dopiero się rozwija, oferuję mu minimalną pensję, ale planuję podwyżkę przed końcem roku. Sęk w tym, że pracownik otrzymuje dopłatę, więc o żadnej podwyżce nie ma mowy, bo przecież ją stracę. Na wszelki wypadek nie daję mu podwyżki również w kolejnym roku, bo a nuż każą oddać równowartość dopłat, skoro firma taka bogata? Trzeci przykład: zatrudniam 29-letniego pracownika, ale ze względu na to, że firma dopiero się rozwija, oferuję mu minimalną pensję. Ma szansę na dopłatę, ale za 4 miesiące przekroczy magiczną trzydziestkę. Na wszelki wypadek rezygnuję z niego i na to miejsce zatrudniam młodszą osobę, z dopłatą. Podobny z niej pożytek, a kilkadziesiąt tysięcy od pani premier piechotą nie chodzi. Czwarty przykład: zatrudniam 29-letniego pracownika, ale ze względu na to, że firma dopiero się rozwija, oferuję mu minimalną pensję. Państwo pokrywa jego składki ZUS i dopłaca mu na "godne życie". Mija rok, dopłaty znikają, sytuacja wraca do normy. Pracownik jest zdemotywowany pogorszeniem warunków zatrudnienia, pracuje mniej wydajnie. W końcu składa wypowiedzenie. Mówi, że wyemigruje, bo w kraju na tym stanowisku nieprędko wróci na poprzedni poziom wynagrodzenia. Te scenariusze są równie nieostre jak obietnice pani premier, ale wydają mi się bardzo prawdopodobne. Zastanawia mnie też, dlaczego dopłacamy do pensji osób przed trzydziestką? Największe problemy ze znalezieniem zatrudnienia mają Polacy po 50. roku życia. W dodatku nierówne traktowanie ze względu na wiek to poważne naruszenie prawa.
Strefa Biznesu: RPP zdecydowała ws. stóp procentowych? Kiedy obniżka?
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?